Motocykle, a sprawa karpia czyli witamy u nas

Cześć. Jestem Jaro. Nooo… taka mam ksywę. Naprawdę mam na imię Jaromir. Wraz z grupą przyjaciół założyliśmy takie małe towarzystwo motocyklowe. No po prostu jesteśmy pojechani na punkcie motocykli i turystyki motocyklowej. To znaczy nie jakichś tam młynków do kawy czyli ścigaczy. Kochamy normalne, rejsowe motocykle turystyczne. Jest nas sześcioro. Ja, Misiek (Michał), Bolo oraz nasze niunie. No dobra, nasze żony. Moja Magda, Agata, żona Bola i Miśkowa Ewa. Też wariatki motocyklowe. O każdej porze roku, za wyjątkiem zimy (co zrozumiałe), wynajdujemy sobie wspólny wolny tydzień i jedziemy w Polskę. Z resztą prawie każdy weekend gdzieś jeździmy. Także często razem. Ale te nasze tygodniowe wyprawy, to taki już rytuał. Umawiamy się w znajomym klubie, a nie jest to takie proste, gdyż nie mieszkamy w jednej miejscowości (chociaż wszyscy z jednej pochodzimy) i niekiedy musimy przejechać aż 100 km żeby się spotkać. A jednak dajemy radę. Jak to mówią „Dla chcącego …”.

Jak już wspomniałem, spotykamy się w znajomym klubie muzycznym i planujemy sobie wstępnie nową eskapadę. Tym razem też tak było. Siedzimy sobie przy piwku i robimy tak zwaną burzę mózgów. No. W każdym razie burzę. Gadamy sobie o pierdołach i nagle Misiek rzucił:
– A za mną chodzi od dawna karp smażony. Jak na wigilię.
Agata, żona Bola spojrzała na niego z ukosa i mówi z kpiną w głosie:
– Misiek. A tak poza tym, to nic Ci nie jest? Ty w ciąży może jesteś czy coś tędy? Ewa – do żony Miska – Coś u Was jest nie tak? Bolo rady nie daje, że Ty musisz mu dziecko robić? – mówi Agata. Parskając śmiechem.
Ewa na to rozbawiona
– Ja? Nic o tym nie wiem. A może on wiatropylny. Zachcianki ma typowe fakt. Zwraca się do męża ironicznie się uśmiechając:
– Misiaczku. Skarbie Ty mój. Co Cię tak na karpia wzięło? A na kiszone ogórki smaków nie masz?
– Eeeee… – wtrąciłem śmiejąc się – Wy baby, to tylko o ciąży i o dzieciach. Ma chłopina smak na rybkę, wypiłoby się coś. Nie? Misiek?
– Co Wy tam wiecie – z rozrzewnieniem w głosie odparł Misiek – Bo karp to dobra ryba, a jemy ją w zasadzie tylko na wigilię.
– Fakt – odpalił Bolo.
Jak na Bola, to było całe przemówienie. Ten z reguły mówi niezmiernie rzadko. Za to zawsze trafnie i sensownie. No taki już ma defekt. Z zawodu jest ornitologiem i niekiedy śmiejemy się, ze mu ptaki rozum wydziobały. Bolo zaś, woli mówić jak sam twierdzi niewiele, żeby sobie w razie czego obciachu nie narobić. Tym razem jednak przeszedł samego siebie. I po chwili namysłu dodał.
– A może pojechalibyśmy Małopolski? Jest tam coś takiego, co się nazywa „Dolina Karpia”.
– Taaaa …? A gdzie dokładnie to jest? – zainteresował sie Misiek
– A jakieś kilkanaście kilometrów od Oświęcimia. – rzucił Bolo
Normalnie oniemieliśmy z wrażenia. Patrzeliśmy na niego będąc w ciągłym szoku, aż Magda, moja małżonka pierwsza doszła do siebie i jak tylko złapała oddech, rzekła:
– Bolo. A coś Ty nagle taki wygadany. Gorzej Ci Boluś? Czy cooo…?
– Ale wiecie? – Ewa wpadła w pół słowa Magdzie – Ja też coś słyszałam. To gdzieś koło Zatora czy Zatoru.
Gdzieeeee … ? – odparliśmy chórem
– No Zatora, tam gdzie jest ta, no … Energylandia. Taki największy w Polsce lunapark. Podobno tam całkiem ładnie i spokój jest.
– A Ty niby skąd to wiesz? – zapytała Agata
– A koleżanka z pracy była tam w zeszłym roku na wakacjach – odpowiedziała Ewa – ale nie w Zatorze tylko w …
– po chwili namysłu – Eeee … już nie pamiętam. Ale bardzo sobie chwaliła. Boluś. Podobno dużo ptaków wodnych tam jest. Bolo?
– Oooooo … – wystękał Bolo z zachwytem – już mi się podoba. Jedziemy.
– Zaraz, zaraz – odparłem – A noclegi, żarcie i takie inne. Trzeba najpierw zobaczyć w internecie.
Maciek – zawołałem do szefa klubu. Masz tu dostęp do neta?
– Na całej sali jest Hotspot – odparł Maciek zza lady.
– A masz może swojego laptopa? Nie chce mi się gmyrać w betach za moim – zapytałem.
– Jasne – zaraz przyniosę. Co? Nowa wyprawa?
– No właśnie chcielibyśmy looknąć co, nieco zanim pojedziemy.
– A gdzie tym razem? – zapytał Maciek – Jeśli wolno spytać.
– Spoko. „Dolina Karpia”. Kojarzysz coś takiego? – odparłem.
– Jasne. Przecież to moje strony rodzinne. – odparł Maciek.
– A dokładnie to skąd pochodzisz?- zapytałem – Jeśli można oczywiście.
– Oczywiście, że można. Jestem z Osieka. Z takiej wioski w powiecie Oświęcimskim. A co was wzięło na „Dolinę Karpia”?
– Misiu ma smaki – odparła Ewa pokazując palcem na męża.
– A co on w ciąży? – odpowiedział Maciek uśmiechając się.
– To już smaków mieć nie można? – oburzył się Misiek. Oczywiście na żarty – Wigilia mi się przypomniała. A Ty nie stój – rzekł do Maćka – tylko opowiadaj. Jak tam jest, co można zobaczyć, gdzie przenocować, gdzie się zabawić no i wszystkie takie. No wiesz.
– Dobrze, chwilkę poczekajcie muszę bar żonie przekazać i coś znaleźć. Zaraz będę – powiedział Maciek i zniknął na zapleczu. Po chwili wrócił z wizytówką w ręku i laptopem pod pachą. – Tu macie namiary na noclegi. Polecam. Jest super – powiedział kładąc na stole wizytówkę.
Agroturystyka Wichrowe Wzgórze – przeczytała Magda podniósłszy ją ze stołu.
A Maciek w między czasie zaczął mówić. Trzeba mu przyznać, że gadane miał takie, iż z powodzeniem mógłby pracować jako przewodnik turystyczny po regionie. W jego przypadku idealnie sprawdzało się powiedzenie, że lepszy dobry bajer niż pięć lat studiów.
Dłuuugo. Do późnego wieczora rozmawialiśmy. Najpierw z Maćkiem. Później z jego żoną, która po zamknięciu baru dołączyła do nas. Wreszcie koło północy podjęliśmy decyzję. Jedziemy. Może nawet na dłużej niż tydzień.

Ciąg dalszy nastąpi niebawem…

Komentowanie zostało wyłączone.